Postępy
Namito opowiadał mi trochę o obecnych członkach Akatsuki…
Kiedy mówił o Kisame, nazwał go Bezogoniastym Demonem…
Zapytałem dlaczego?
„Jak będziesz z nim walczył, to zobaczysz” – odpowiedział. W
tedy nie wiedziałem o co mu chodzi…
Teraz wiem to już w stu procentach… Ten człowiek jest
piekielnie mocny. Gdyby nie poprawa mojej szybkości na przestrzeni tych
miesięcy, pewnie leżałbym już tutaj martwy.
Żadnych luk… Żadnych słabych punktów. Każdy zamach tym jego
mieczem wydaję mi się, że jest on ostatnim jaki widzę. To było straszne… Ale
trzymałem się. Udało mi się nawet go zranić w ramię. Kontrataki z moją
szybkością to jedyna słuszna taktyka.
-Jesteś całkiem dobry dzieciaku! Przez to jeszcze z większą
przyjemnością cię zabije!- krzyknął w moją stronę Kisame, jednocześnie potężnie
kopiąc mnie w tors.
Bolało, nie powiem. Spojrzałem w wściekle w jego stronę,
lecz nie miałem czasu na ripostę. Musiałem przeturlać się w prawo unikając
ciosu zadanego Samehadą.
Przy tym uderzeniu, w miejscu gdzie przed chwilą leżałem
powstał duży krater. Ten facet nie żartował…
Wykonałem pół pieczęć, a przede mną pojawiły się trzy moje
klony. Miały mi kupić trochę czasu, abym mógł zaatakować w odpowiednim
momencie. Innego wyjścia nie widziałem.
Gdy miałem wystawić przed siebie dłoń, zobaczyłem, że
wszystkie moje klony zostały pokonane. Super… I teraz ten gość szarżuje na
mnie!
Co robić? Co robić? Gdzie jest Sensei??
Rozejrzałem się szybko, ale nigdzie go nie widziałem… Jak
zwykle nie ma go kiedy jest potrzebny…
Odskoczyłem w prawo. Uniknąłem dzięki temu śmiertelnego
ciosu. Ten facet jest niesamowity!
Mimo, że jest moim śmiertelnym wrogiem… podziwiam go za jego
nieustępliwość.
Kolejna szarża… odsłonił się! Teraz mam szansę!
Chwyciłem pewnie kunai i ruszyłem na niego najszybciej jak
umiem.
Mistrz miecza wziął zamach… udało mi się!
Trafiłem go! Ale zaraz… Wodny Klon?! Cholera gdzie on…
Wyczułem go w ostatniej chwili. Odwróciłem się szybko na
pięcie i ledwo co zablokowałem uderzenie miecza. Nie był to może blok
idealny, bo przeleciałem dobre piętnaście metrów w tył… Ale nic poważniejszego mi się
nie stało.
-Dobra próba chłopcze… ale nie myślałeś chyba, że to na mnie
zadziała? Myślę, że pora to zakończyć!- znów do mnie krzyknął, przy okazji
morderczo się uśmiechając.
-Masz rację… Pora to kończyć!!- odpowiedziałem mu i
stworzyłem sześć klonów. To powinno wystarczyć…
-Znów Kage Bunshin? Nie potrafisz czegoś więcej…?
-Zamknij się i patrz!!
Moje klony rzuciły się do ataku, w tedy błyskawicznie zacząłem
tworzyć w prawej dłoni Rasengana.
Kopie znikały jedna po drugiej, ale ja byłem już w natarciu…
musiało mi się udać!
Byłem około czterech metrów od niego, kiedy zniszczył
ostatniego klona. Spojrzał na mnie i przygotował się do kontry.
-Jesteś mój chłopcze!- krzyknął i wziął zamach. Trafił
jednak tylko w powietrze.
-Nie… To ty jesteś mój!- odpowiedziałem pojawiając się za
jego plecami.
-Shunshin no Jutsu??!! Kiedy…??
-RASENGAN!!
To musiało wejść. Wiedziałem, że mi się udało słysząc jego
krzyk.
Ta technika jest naprawdę niesamowita… chociaż daleko jej do
Hiraishin no Jutsu Namito… Dzięki treningowi opanowałem ją niemal do perfekcji.
Siła uderzenia była bardzo duża. Kisame znalazł się dobre
dwadzieścia metrów dalej, tworząc jednocześnie swoim ciałem rów. Widząc swoje
dzieło, chytrze się uśmiechnąłem.
-Dzieciaku… teraz to naprawdę mnie zdenerwowałeś…-
usłyszałem z oddali. Nie sądziłem, że ktokolwiek będzie się w stanie po tym
pozbierać- Miałem zamiar się trochę z tobą pobawić, ale nie pozostawiasz mi
wyboru… zabije cię od razu!
-Chciałby…- nie dokończyłem, gdyż poczułem, że stoję na
czymś dziwnym.
Spojrzałem w dół. Okazało się, że ziemia pod moimi nogami
zamieniła się w błoto, jednocześnie mnie unieruchamiając.
Wróciłem do przeciwnika. Jego ubranie było trochę
zniszczone, a mina wyrażała tylko chęć mordu.
Przeszedł mnie zimny dreszcz… wiedziałem, że nie jest
dobrze. Kisame tym czasem zaczął biec w moją stronę.
Był kilka metrów przede mną, kiedy dostrzegłem, że z lewej
strony coś nadlatuję. Nie widziałem dokładnie co to było, bo było to zbyt małe.
Przedmiot leciał idealnie między nas. Hoshigaki mimo to nadal szarżował.
Nie zamknąłem oczu, chciałem przyjąć cios z podniesioną
głową. Jednak wydarzyło się coś, czego bym się w takiej chwili nie spodziewał.
Choć powinienem.
W jednej chwili oślepił mnie żółty błysk, by po sekundzie
widzieć, jak Namito Wirującą Strefą trafia nic nie spodziewającego się Kisame
prosto w klatkę piersiową.
Moc tego Rasengana była nieporównywalnie większa od mojego.
Wątpię, czy tym razem się z tego pozbiera…
-Nic ci nie jest Naruto?- zapytał Namikaze dość chłodnym
tonem.
-Oprócz kilku siniaków i zadrapań nic poważniejszego mi się
nie stało… chyba- odpowiedziałem, trochę mijając się z prawdą, bo prawdopodobnie
miałem złamane żebro lub żebra.
-Później sprawdzę to dokładnie… czas już na nas!
-A co z Itachim?!- spytałem, przypominając sobie o partnerze
swojego przeciwnika.
-Nie martw się… odpowiednio się nim zająłem…- odrzekł,
jednocześnie wskazując ręką, że ruszamy w dalszą drogę…
Choćby nie wiem co się działo nie patrz na niego!
Walczyłem z nim za pomocą sposobu Gaia jak równy z równym.
Itachi nigdy nie słynął z wytrzymałości… mimo, że był bardzo dobrym
wojownikiem.
Choć z drugiej strony… Nie wiem, czy po naszym ostatnim
spotkaniu brać ten pojedynek na poważnie. W tedy Uchiha nawet nie zareagował na
to co zrobiłem jego partnerowi… zaryzykować?
Najwyżej tego nie przeżyje…
-Długo jeszcze będziesz się wygłupiał Namito?- zapytał nagle
mój przeciwnik, co spowodowało moje zatrzymanie się.
Byliśmy oddaleni już kilkadziesiąt metrów dalej od drugiego
pojedynku. W sumie, to nawet ich stąd nie widziałem…
-Słucham…?- odpowiedziałem pytaniem, nadal na niego nie
patrząc.
-To, że na siebie wpadliśmy można nazwać przypadkiem… co z
drugiej strony jest mi na rękę.
-O czym ty mówisz?
-Najpierw podnieś wzrok…- orzekł chłodno Uchiha.
Trudna decyzja… od niej zależało wiele rzeczy. Coś jednak
mówiło mi, że powinienem się go posłuchać…
Zrobiłem to o co prosił, jednocześnie zatrzymując cały obieg
chakry w moim ciele. Tak na wszelki wypadek oczywiście…
Nic nie poczułem. Itachi stał jak stał do tej pory, przyglądając
mi się dosyć poważnie.
-Czy było to takie straszne…?- zapytał po chwili-
Zatrzymanie chakry dużo by ci nie dało… moje Genjutsu jest za silne. Nawet jak
dla ciebie…
-Więc… o co chodzi?- spytałem niepewnie.
-Chciałbym dowiedzieć się, co słychać u mojego braciszka…?-
jego ton brzmiał, jak gdyby nigdy nic.
Czyżby sam Itachi o niczym nie wiedział?
-A czemu pytasz…?- wolałem się upewnić co do jego wiedzy.
-Dawno o nim nie słyszałem… moje zadania z Akatsuki
ograniczają mój zasięg, jeśli chodzi o wieści…
-Czyli nic nie wiesz…?- ciągnąłem zadawanie pytań.
-A o czym miałbym wiedzieć…?- chyba był zdziwiony… chyba.
Nie byłem wstanie nic wyczytać z jego twarzy.
-Twój brat… został porwany prawie dwa lata temu…-
powiedziałem prosto z mostu.
Mój rozmówca drgnął. Teraz na pewno był zaskoczony… co
trochę mnie zmartwiło.
-Porwany…?- spytał nie pewnie- Przez kogo?
Co mnie zdziwiło, Itachi nie pokazał po sobie nic. Nadal był
spokojny i opanowany.
-Nie wiem… Byliśmy na misji… zostałem od nich odciągnięty…
To było zaplanowane. Gdy wróciłem do Geninów wszyscy byli nie przytomni, a
Sasuke trzymał ten facet. Mówił coś o jakiejś prawdzie na temat masakry twojego
klanu… po czym teleportował się dzięki nie znanej mi technice.
-Rozumiem… A czy ta osoba… miała na twarzy maskę?
-Tak… Wiesz kto to może być?
-Być może… Dziękuje za informacje Namito… To wiele dla mnie
znaczy. Myślę, że to czas aby nasze drogi się rozeszły… kiedy przyjdzie pora,
dostaniesz ode mnie sygnał.
-Dotyczący czego?
-Mojego brata. A teraz idź… czuję, że Kisame mocno się
zdenerwował…
Popatrzyłem jeszcze przez chwilę na niego, kiwnąłem głową i
pobiegłem najszybciej jak się da w stronę Uzumakiego.
Gdy tylko dostrzegłem co się święci wyjąłem swój kunai,
ustaliłem odpowiednią trajektorię i posłałem w ich kierunku swoją broń, a w
między czasie zacząłem tworzyć Rasengana.
Po kilku sekundach pojawiłem się przed szarżującym mistrzem
miecza i znokautowałem go jednym potężnym uderzeniem…
-To dokąd teraz idziemy?- zapytał Naruto
-Hmm… znam jedno miłe miejsce… -zacząłem opowiadać- Nie
daleko pewnego miasteczka. Podobno serwują tam najlepszy ramen na świecie…
-CO??- zareagował żywiołowo blondyn- Musimy dostać się tam
jak najszybciej i obalić to twierdzenie!!
-Niby dlaczego…?
-Bo najlepszy ramen na świecie jest w Ichiraku!!- stwierdził
Uzumaki.
-Hahaha… też tak sądzę… Przekonamy się?
-Pewnie!
-No to w drogę!!- krzyknąłem i przyśpieszyłem biegu.
Po drodze, zapytałem chłopaka o przebieg jego walki z
Kisame. Naruto dość szczegółowo mi o tym opowiedział. Pod sam koniec jego
opowieści, mogłem powiedzieć, że jestem z niego dumny.
Te półtora roku ciężkich treningów nie poszły na marne…
2.600 wyświetleń!! W takim tempie niedługo dobijemy 3.000!!
Rozdział pisany z perspektywy Naruto i Namito. Mam nadzieję, że się wam spodoba!
Zachęcam do komentowania!
Oceniajcie, krytykujcie, pytajcie i do następnego! :)
super ! wbijaj do mnie : http://kirito711.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podobało. Tylko na początku nie mogłam się połapać kiedy było przeskoczone z narracji Naruto na Namito. Polecam zaznaczać na przyszłość. Lepiej będzie się czytać. Co do walk... Muszę przyznać, że szczegółowo opisane i wciągające. Rozdział przeczytała jednym tchem. Czekam na next i zapraszam do siebie. \(^o^)/
OdpowiedzUsuńWalka bardzo mi się podobala, rozdzial był świetny. Narracja z punktu widzenia Naruto i Namito była bardzo ciekawym doświadczeniem podczas czytania tej notki. Niecierpliwie czekam na kolejną. Pozdrawiam, życzę dużo weny i zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuńTak teraz przeglądam blogi i zorientowałam się że zapomniałam skomentować :P Mianowicie bardzo mi się podobało to że wszystko było dość szczegółowo opisane. Cały rozdział przeczytałam że tak powiem na wydechu. Czekam z niecierpliwością na next i zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuńHoshigaki mimo to nadal szarżował - moja wyobraźnia szaleje xD
OdpowiedzUsuńCudowie - Itaś się pokazał! I jeszcze o Sasuke się martwił. Ahhh, cud, miód i orzeszki *.*
Pozdrawiam ;)