Wreszcie wybiła godzina, na którą wszyscy czekali...
Po zjedzeniu dania
przygotowanego przez Sakurę, wróciłem do swojego pokoju, aby przygotować się do
dzisiejszego wydarzenia. Tak w ogóle, to nie przypuszczał bym, że Haruno zrobi
tak dobre śniadanie. Nazwy tego posiłku nie zapamiętałem, ale wiem, że składało
się ono z dużej ilości warzyw i chyba jakiegoś sosu. Sama różowowłosa szybko
się potem ulotniła. Stwierdziła, że musi pokazać się rodzicom, no i chciała na
pewno się trochę ogarnąć. U mnie w domu raczej nie było to możliwe…
Wszystkie swoje rzeczy położyłem
na łóżku. Płaszcz, podkoszulek, czarno−pomarańczowy dres i ochraniacz na czoło.
Spojrzałem na zegarek, wskazówki pokazywały godzinę pięć po dwunastej. Czyli
mam nie całe trzy godziny… co oznaczało, że mam sporo wolnego czasu. Szkoda
tylko, że nie wiedziałem za bardzo, jak go zagospodarować…
− Stresujesz się? – nagle usłyszałem
pytanie. Odwróciłem się w stronę, z której ono nadeszło, zobaczyłem tam Namito
opartego o futrynę drzwi – W sumie, nie dziwie ci się… to dość
ważne wydarzenie w twoim życiu.
− Taak… zostanę w końcu samodzielnym
Shinobi! –
odpowiedziałem radośnie – I dostanę taką fajną kamizelkę… − dodałem.
− Więc chodzi tylko o kamizelkę? – blondyn zapytał i
spojrzał na swoją –
Nie powiem, jest dość poręczna, ma dużo kieszeni… − Namikaze wszedł
do środka i spojrzał na moje ciuchy – Ubierz się, przyzwyczaj się do nich…
potem zejdź na dół. Pójdziemy na ramen albo co… − orzekł i wyszedł.
Uradowany, a jednocześnie
zaskoczony propozycją mistrza, szybko przebrałem się w to co leżało na łóżku.
Stanąłem jeszcze przed lustrem, które znajdowało się na drzwiach od szafy, aby
poprawić płaszcz i ochraniacz na czole, po czym zbiegłem na dół.
Namito stał już gotowy na
zewnątrz. Blondyn ze spokojem na twarzy wpatrywał się w zachmurzone niebo.
Zwolniłem kroku i do niego podszedłem. Ten zaś natychmiast zareagował i
odwrócił się w moją stronę. Gdy byłem dość blisko, niebieskooki zrobił coś
niespodziewanego. Mianowicie uśmiechnął się szeroko i poczochrał moje włosy.
− Urosłeś wiesz? – orzekł – Ciekawe czy… − wskazał palcem na
moje czoło –
Tutaj również…
− Kto wie? – odparłem – To co… idziemy na ten ramen?! – szybko dodałem.
− Coś taki niecierpliwy hmm? Jak chcesz,
możemy iść… −
zakończył i założył ręce na głowę, poczym ruszył w stronę Konohy.
Potrząsnąłem głową i ruszyłem za
nim. Ten człowiek jest dla mnie nadal jedną wielką tajemnicą. Niby spędziłem z
nim już tyle czasu i w ogóle, a nadal mam wrażenie, że go nie znam. Skoro teraz
nie mam nic do roboty… może pora to zmienić?
− Sensei… − zacząłem nie pewnie.
− Hmm? O co chodzi? – zapytał.
− Zawsze mnie to zastanawiało… − nie wiedziałem o
co zapytać, więc wybrałem pierwszą lepszą rzecz jaka przyszła mi do głowy – Ile ty masz lat?
Namito wybuchł śmiechem. Nie
takiej odpowiedzi się spodziewałem, no ale co zrobić… poczekam, aż się uspokoi.
− Ile… mam lat? – w końcu coś
powiedział −
Cóż… jakby się zastanowić, to nigdy ci tego nie powiedziałem, co? – zamyślił się.
− No.. tak. Orientuję się tylko, że jesteś
w wieku Kakashiego…
− Kakashiego? – spytał zdziwiony − Haha… no prawie… − dodał.
− Jesteś starszy?
− Nie… od twojego drogiego mistrza jestem
młodszy o dwa lata. A to oznacza, że mam dwadzieścia siedem wiosen na karku…
− Dwadzieścia siedem?! – krzyknąłem – Jesteś młody!!
− Ohh… dziękuje? Chyba… − Namito był trochę
zmieszany –
Skąd w ogóle takie pytanie co? – po chwili zapytał.
− A tak jakoś… − odpowiedziałem i
podrapałem się po głowie − zdałem sobie sprawę, że nie znam cię tak
naprawdę zbyt dobrze…
Namikaze spojrzał na mnie dość
przenikliwie, po czym pokiwał głową. Ciekawe o co mogło mu chodzić. Blondyn
wbił swój wzrok w ziemie i westchnął. Chciałem spytać o co chodzi, jednak
zostałem uprzedzony.
− Wiesz… nie przywykłem do zwierzania się
o sobie innym osobom. – wyjaśnił – Oczywiście możesz mnie pytać o co
chcesz, nie ma problemu…
− Kto nauczył cię tak gotować?! – wypaliłem. O to
już od dawna chciałem zapytać.
− Aaa… − wydusił z siebie zaskoczony blondyn – Cóż… gotować
uczyłem się przez te wszystkie lata
spędzone z Jiraiyą… ale w podstawy tej sztuki wprowadziła mnie osoba, w której
kuchni zakochałbyś się od pierwszego posiłku…
− Kto to był? – spytałem z
ciekawością.
− Żona mojego brata… − odparł tajemniczo.
− Żona Czwartego Hokage?! – wykrzyknąłem – To on miał żonę?!
− Dlaczego miałby nie mieć… − odrzekł Namito,
lecz zauważyłem, że lekko się speszył – Nie chcę jednak o tym mówić… − dodał posępnie.
− Ohh… no dobra! – odpowiedziałem
obojętnie widząc, że na ten temat nic więcej się nie dowiem. Ciekawe czemu…
może coś się kiedyś stało?
Resztę drogi przebyliśmy w
milczeniu. Namito po moim ostatnim pytaniu wyraźnie… posmutniał? Wyglądał tak,
jakby mocno przeżywał wspomnienia o tej osobie. No cóż… nie będę tego na razie
drążył. Może kiedyś dowiem się na ten temat więcej.
Gdy przeszliśmy przez bramę,
trochę się zdziwiłem. Konoha wyglądała tak jak zwykle, jakby wczoraj w ogóle
nic się nie działo. Ludzie musieli naprawdę szybko to wszystko uprzątnąć…
Cóż… Namito się tym w ogóle nie
przejął, bo nie zwracając na nic uwagi, pewnie szedł w stronę Ichiraku. Ohh… na
samą myśl o moim ukochanym ramen cieknie mi ślinka! Mam dość czekania!
− Sensei! – krzyknąłem – Ścigamy się?!
− Hmm… znowu chcesz przegrać? – odparł zadziornie
blondyn –
Dobrze! –
zatrzymał się i przyjął pozycję startową – Gotowy…?
− Tak! – orzekłem.
− To jazda!! – wrzasnął
Namikaze.
Nie wiem za bardzo, co się stało
podczas startu, ale po kilku sekundach odwróciłem głowę, aby spojrzeć gdzie
jest mój przeciwnik. Trochę się zdziwiłem, bo nigdzie nie mogłem zobaczyć
niebieskookiego. To pewnie przez kurz jaki wzniosłem biegnąc jak nie normalny…
trudno! Na pewno wygram!!
Co i rusz słyszałem krzyki
przechodniów, zwracających mi uwagę lub przeklinających z powodu zadymy.
Przypominają się stare czasy, kiedy chodziłem jeszcze do akademii. Wtedy to
dopiero byłem rozrabiaką… oj tak. Jak teraz patrzę na to, co kiedyś robiłem to
sam w to nie wierze. Chyba dość mocno się zmieniłem przez te wszystkie lata…
wszyscy się zmienili.
Wbiegłem w końcu w uliczkę, na
której znajdowała się restauracja. Znowu obejrzałem się za siebie, jednak
nigdzie nie dostrzegłem blondyna. Głośno odetchnąłem i zwolniłem. Byłem pewien
swojej wygranej.
Z uśmiechem na twarzy wszedłem
do środka budynku…
− Długo mam na ciebie czekać Naruto? – usłyszałem
znajomy głos.
Przy ladzie siedział Namito.
Patrzył na mnie swoim najbardziej wywyższającym spojrzeniem, jakim dysponował.
Jak mnie to irytuje… no i poza tym…
− Jak ci się udało tutaj znaleźć tak
szybko?! –
zawołałem ze złością.
− Cóż… − blondyn się zaśmiał – Mam swoje
sposoby…
− Uhh… − zdenerwowany usiadłem koło niego – Na pewno masz
gdzieś tutaj tą swoją pieczęć, albo coś innego…
− Oj Naruto daj spokój… − wtrącił się
Teuchi –
Namito pojawił się tutaj minutę przed tobą!
− Co ty zrobiłeś staruszku?! – zawołał
zawiedziony blondyn – Ani chwili przyjemności z dokuczania
temu dzieciakowi… −
dodał, za co szybko otrzymał ode mnie cios w ramię – Ała! Oszczędzaj
siły na finał!
− Nie martw się o mnie! – odparłem dumnie – Co by to nie
było, na pewno dam sobie radę!
− Chciałbym być taki pewny jak ty… − blondyn pokręcił
głową i chciał coś chyba dodać, ale
przerwała mu Ayame, podając nam dwie miski z zupą.
− Smacznego! – zawołała.
W tym momencie zapomniałem o
otaczającym mnie świecie, a na mojej twarzy zagościł ogromny uśmiech.
Błyskawicznie zabrałem się za opróżnianie naczynia. Po kilku minutach
zakończyłem jedzenie. Jeden talerz starczy, wole mieć więcej pieniędzy gdy zdam
już ten egzamin. Wtedy urządzę sobie prawdziwą ucztę!
− Naruto powiedz mi… − nagle odezwał się
Teuchi –
Denerwujesz się?
− Nie… − odparłem zgodnie z prawdą − A dlaczego
pytasz?
− Cóż… to dość ważne wydarzenie w życiu
każdego Shinobi… na przykład tutaj obecny Namito, w dzień swojego egzaminu…
− Możemy o tym nie mówić?! – wtrącił się
szybko blondyn –
To było dawno i nieprawda!
− Ha! Chcę o tym usłyszeć staruszku! – zawołałem − Co wtedy się z
nim działo?!
− Przesiedział tutaj prawie cały ranek!
Wyglądał tak jakby miało stać się coś najgorszego! Dopiero szanowny Minato go
stąd zabrał i doprowadził do porządku! – opowiedział kucharz.
− Zapomniałeś wspomnieć, że zjadłem wtedy
z sześć mega wielkich misek… − dodał cicho blondyn – Miałem wtedy osiem
lat!! –
nagle krzyknął –
Poza tym wiesz, że były to inne czasy…
− Osiem lat?! – zawołałem – Chyba żartujesz!
− Niestety nie… − odpowiedział Namito
–
Mimo wszystko wtedy zdałem. A rok później zostałem Jōninem. Ty jesteś w o wiele lepszej
sytuacji, bo masz spore doświadczenie. Ja takiej przyjemności nie miałem… − blondyn się
zamyślił –
To nie czas jednak – zaczął ponownie – by rozpamiętywać
stare dzieje. Spraw dziś bym był z ciebie dumny Naruto! – zakończył
radośnie i wstał z miejsca – Dziękuje za posiłek staruszku, jak
zwykle był wyborny.
− A ty dokąd się wybierasz? – spytałem.
− Muszę wpaść do Tsunade… a potem pewnie
będę już na stadionie. To narka! – pożegnał się i zniknął. Cały on…
− Ohh… − westchnąłem – No to ja też będę
uciekał! –
krzyknąłem i ruszyłem w stronę wyjścia, lecz głos Teuchiego mnie zatrzymał.
− Nie tak szybko Naruto! Ktoś musi
zapłacić!
− Coo?! Ehh… no tak – trochę się
podłamałem, jakby od czasu do czasu to Namito nie mógł zapłacić – Już płacę…
Od kiedy naszła go ochota na
zadawanie takich pytań? Rany… Dobrze, że jakoś to załatwiłem. Przecież nie mogę
mu powiedzieć prosto z mostu, że żona mojego brata miała na imię Kushina
Uzumaki! I taka zabawa – Naruto, zgadnij co cię z nią łączy!
Oczywiście, powiem mu prawdę,
ale wtedy, kiedy będzie na nią gotowy.
Cały ten egzamin zaczyna
przyprawiać mnie już o ból głowy… właśnie znalazłem się w korytarzu prowadzącym
do gabinetu Piątej. W każdy inny dzień nie było by tu żywej duszy, a teraz…? Co
najmniej dziesięć osób wpatrzonych we mnie, oraz kilkanaście kolejnych
maszerujących w tą i z powrotem. Ruch jak w jakimś sklepie…
Wzruszyłem tylko ramionami i
zacząłem przeciskać się w stronę drzwi. Po minucie w końcu mi się ta sztuka
udała i kiedy miałem zapukać, te nagle się otworzyły. Unik przed nadlatującym
człowiekiem zrobiłem w ostatniej chwili.
Jednak gdy przyjrzałem się mu bliżej stwierdziłem, że był to…
Konohamaru?
− Ajajajaj… − stęknął z bólu – I tak będę z nim
walczyć! Zobaczysz!! – młody Sarutobi krzyczał to chyba w
stronę Tsunade, po czym swój wzrok zatrzymał na mnie – Namito−sensei! Ty
przekonasz tą starą wiedźmę, aby pozwoliła mi walczyć z Naruto!
− Konohamaru, ja… − nie zdążyłem nic
więcej powiedzieć, gdyż w głowę chłopaka uderzyła jakaś książka. To chyba za tą
wiedźmę… −
Wiesz co, radzę ci stąd wiać… − szepnąłem – Piąta jest chyba w złym humorze…
− A kiedy ona nie jest w złym humorze? – warknął wstając – No nic, spadam!
− Namikaze!! – usłyszałem swoje
nazwisko gdy młody Sarutobi się oddalił. Powoli stanąłem w progu…
− Hej Tsunade! – zawołałem
uprzejmie –
Jak ci minęła noc?
− Zamknij się! – wrzasnęła – To nie czas na
takie rozmowy… −
dodała i wskazała na osoby stojące przy ścianie, byli to członkowie naszej
starszyzny. Był tu nawet Danzō...
Wszedłem do środka, zamykając za
sobą drzwi. Nie raczyłem nawet spojrzeć w stronę tych starych pierników. Nie
lubiłem ich już od kiedy Minato został Hokage, a teraz to już w ogóle… same z
nimi problemy. A zwłaszcza z tym przeklętym Shimurą. Zawsze kiedy go widzę,
czuje się jakby ktoś mi miał zaraz wbić kunai w plecy…
− A więc o co chodzi? – zapytałem, gdy
stanąłem przy biurku Piątej.
− Trzymaj! – odparła i rzuciła w moją stronę jakiś
zwój –
Są tutaj zasady dotyczące walki Uzumakiego. Jednak… − zrobiła pauzę – Będziesz mógł go
otworzyć dopiero po rozpoczęciu finałów. Po za tym przekaże ci teraz jak to
wszystko będzie wyglądać z twojej strony…
O tak. Formalności, ceremonie i
inne pierdoły. Doskonale wiedziałem, że Tsunade nie cierpi tego typu rzeczy,
zresztą tak samo jak ja. Jednak ja nie dałem się wciągnąć w bycie Hokage. Choć
rola głównego sędziego też nie za bardzo mi odpowiada… wolałbym na przykład usiąść
sobie na dachu stadionu i spokojnie wszystko obserwować…
− Namito! – wrzasnęła nagle Piąta – Czy ty mnie w
ogóle słuchasz?! –
spytała groźnie.
− Oczywiście, że tak… − skłamałem – Wiem przecież,
jak wygląda ceremonia otwarcia. Wychodzę na czele tych dzieciaków, one się
ustawiają, ty strzelasz jakąś tam mowę, ja przypominam zasady i jazda nie? – dodałem obojętnie
–
O czymś zapomniałem?
Na czole Tsunade zaczęła
pulsować żyłka, a dłonie, które trzymała na biurku przerodziły się w pięści.
Chyba powiedziałem coś nie tak…
− Jakąś tam mowę?! – krzyknęła – Wynoś się stąd!!
Ta kobieta… cóż. Delikatnie się
ukłoniłem, a gdy się odwracałem rzuciłem jeszcze okiem na starszyznę. Gdyby to
ode mnie zależało, już dawno odsunął bym ich od władzy w Liściu…
No nic. To tylko takie moje
skromne pragnienie… Otworzyłem drzwi i szybko opuściłem gabinet. Jednak to nie
był koniec rozmów w tym budynku. Gdy tylko pomieszczenie za mną zostało
zamknięte, z mojej prawej strony usłyszałem dobrze znajomy głos.
− Widzę, że rozmowa dobrze ci poszła co?
Odwróciłem się w tamtą stronę. O
ścianę stał dobrze mi znany, białowłosy starzec mający manie na punkcie kobiet…
− Już do siebie doszedłeś, Jiraiya? – spytałem chytrze – Wyglądałeś tak
marnie, kiedy wychodziłem…
− Zamknij się!! – wrzasnął Sannin – Mimo wszystko,
taki młody to ja już nie jestem!!
− Hmm.. wiem. No dobra… − spojrzałem na
niego poważnie –
Mów co chcesz, bo nie mam za dużo czasu…
− Cóż… − zaczął − Po tym finale chciałbym, abyś ty i
Naruto udali się na Górę Myoboku.
− Co? – spytałem z niedowierzaniem – A to niby czemu…
tam nie ma dobrego jedzenia!
− Zobaczysz, jak skorzystasz z mojej
propozycji… −
odparł białowłosy i podał mi jakiś zwój – Jeśli się zdecydujecie, odpieczętuj go!
− Dzięki… − odrzekłem trochę zmieszany – Pomyśli się… a
teraz, musisz mi niestety wybaczyć. Obowiązki wzywają…
− Tak tak… idź. Powodzenia! – zawołał uprzejmie
Sannin.
Odpowiedziałem mu tylko
serdecznym uśmiechem i ruszyłem w stronę wyjścia z budynku. W korytarzu i na
schodach był jeszcze większy tłok niż wtedy, kiedy się tutaj pojawiłem. Takie
zamieszanie o kilka walk…
Po wyjściu na zewnątrz wziąłem
głęboki oddech. Pogoda była dzisiaj bardzo ładna. W sumie, miałem teraz sporo
czasu wolnego. Nie widząc nic lepszego do roboty, wyciągnąłem z kieszeni jedną
z książek, które obecnie czytam. Otworzyłem ją i momentalnie zniknąłem w żółtym
błysku, by pojawić się w jednym z najwyżej położonych miejsc Konohy. A
mianowicie czubek głowy mojego brata. Wiatr delikatnie rozwiewał moje włosy, a
widok jak zwykle zapierał dech w piersiach. Taak, lubiłem tu przebywać. Miejsce
spokojne, nikt tu nie wchodzi. Nic tylko korzystać!
Porozglądałem się jeszcze
chwilę, po czym wygodnie rozsiadłem się na litej skale i zagłębiłem się w
lekturę. Nie ma nic bardziej odprężającego… no chyba, że wizyta w gorących
źródłach!
Po
przeczytaniu kilku rozdziałów książki, zdałem sobie sprawę, że siedzę tutaj już
dobrze ponad godzinę. To chyba czas i pora, by wybrać się na stadion.
Powoli wstałem i się
przeciągnąłem. Siedzenie w jednej pozycji nie jest zbyt wygodne… przynajmniej
nie na dłuższą metę. Schowałem książkę do kamizelki. Wyciągnąłem swój kunai z
kabury, wziąłem rozbieg i zeskoczyłem z góry. Przybrałem pozycję do lotu, a gdy
od ziemi na dole, a szczytem głowy dzieliła mnie połowa drogi, rzuciłem swoją
bronią przed siebie, prosto w dach Budynku Administracyjnego.
Ziemia z każdą chwilą się
zbliżała, ale wiedziałem kiedy wykonać teleportację. Gdy to zrobiłem, znalazłem
się kilkanaście metrów nad dachem. Pewnie chwyciłem kunai w dłoń, a podczas
lądowania wykonałem kilka fikołków, jednocześnie zbliżając się do krawędzi.
Ponownie wyskoczyłem w
powietrze. Tym razem kunaiem rzuciłem już w stronę ulicy, mając oczywiście na
uwadze, czy nikt przypadkiem nie przetnie toru jego lotu. Broń z pieczęcią
szybko doleciała do odpowiedniego miejsca, a ja ponownie się przy niej pojawiłem
lądując i jednocześnie wykonując kolejny fikołek, by wytracić prędkość i się
przy okazji nie zabić.
Szybko wstałem na równe nogi,
schowałem kunai do kabury i się otrzepałem. Przechodzący w tym momencie ludzie
patrzyli na mnie jak na wariata. No cóż… może to co zrobiłem rzeczywiście było
zwariowane, ale jest jakiś szybszy sposób by zejść z tej góry? No chyba nie…
Włożyłem ręce do kieszeni od
spodni i powoli ruszyłem w stronę stadionu. Do godziny piętnastej zostało
jakieś czterdzieści minut… akurat, by zdążyć się przygotować, a może nawet coś
zjeść?
Cóż, zrezygnowałem z jedzenia i
udałem się bezpośrednio do miejsca rozgrywania finałów. Po kilku minutach
marszu, wyszedłem na ulicę prowadzącą prosto na obiekt. Z każdą chwilą zarys
stadionu był coraz większy i wyraźniejszy. Przez te wszystkie lata, nic się tu
nie zmieniło…
Stanąłem przed wejściem głównym.
W okolicy kręciło się już wielu mieszkańców. W środku też zapewne było ich
całkiem sporo. Westchnąłem i po chwili znajdowałem się w korytarzu prowadzącym
do szatni zawodników.
Gdy otworzyłem drzwi, mocno się
zdziwiłem. W środku bowiem zastałem tą białowłosą dziewczynę, która mocno
poturbowała mnie podczas drugiego etapu. Ayumi, bo tak miała ona chyba na imię,
siedziała na jednej z ławek. Chyba wyrwałem ją z jakiegoś transu, bo patrzyła
na mnie dość nieprzytomnym wzrokiem.
Nieznacznie się uśmiechnąłem i
ruszyłem w stronę ławki naprzeciwko niej, po czym na niej usiadłem.
− Wiesz… − zacząłem po chwili – Co ty tu robisz
tak wcześnie? –
spytałem.
− Nie pana interes… − odparła chłodno.
− Co to za ton młoda damo, hmm? Dobrze… − zrobiłem poważną
minę –
Skoro nie chcesz rozmawiać kulturalnie, pogadamy sobie na twoich warunkach.
Powiedz mi… dlaczego chciałaś zabić tamtego chłopaka? – zapytałem pewnie.
− Nie chcę o tym mówić! – krzyknęła
oburzona –
Nie ma pan czegoś lepszego do roboty?!
− Widzisz, aktualnie nie… − odrzekłem
obojętnie –
Co zrobili ci Shinobi z Kumo? – naciskałem dalej.
− Dlaczego mieli by mi coś zrobić? – zapytała
opryskliwie –
Chciałam wygrać swoją walkę, to tyle.
− Moja droga… to co ty tam zrobiłaś, nie
było czystą chęcią wygrania walki – wstałem – Ten chłopak odpadł już po pierwszym
twoim celnym ciosie. Wystarczyło na nim tylko usiąść i było by po walce. Ale
ty… postanowiłaś go wykończyć z zimną krwią…
− Phi… nawet jeśli, to czy coś się stało?
W końcu go pan uratował, a poza tym… egzamin to nie miejsce dla takich
słabeuszy! –
wrzasnęła i również wstała.
Znowu to samo spojrzenie co
wtedy… tą dziewczyną targają silne emocje. Zrobiło mi się jej trochę żal. Przypomniały
mi się słowa Iruki o jej rodziach. Prawdopodobnie wiem, co się z nimi stało.
Ale, skąd w niej tyle nienawiści? Na to pytanie tylko ona mogła mi w pewien
sposób dać odpowiedź…
− Ayumi... masz siostrę w Akademii,
prawda? –
spytałem miło.
− Tak – odparła krótko.
− Kochasz ją? – białowłosa wydała
się być zaskoczona moimi słowami.
− Oczywiście… głupie pytanie! – odpowiedziała
nieuprzejmie.
− Skoro tak… czy twoi rodzice chcieliby,
byś poddawała się jakiejś osobistej zemście?
− Skąd wiesz o…
− Nieważne – przerwałem jej – Pomyśl czasem o
tym, co jest najważniejsze dla twojej siostrzyczki, bo jesteś jedyną osobą, na
którą obecnie może liczyć. Niech twoja ambicja nie przesłania ci tego, co jest
tutaj –
podszedłem do niej i wskazałem na jej serce – Zapamiętaj to sobie!
Ayumi stała jak wryta. Nie
widziała co mi odpowiedzieć, w ogóle jak zareagować. Uśmiechnąłem się tylko do
niej i wyszedłem z pokoju, aby obejrzeć z bliska arenę, na której zostaną
rozegrane te wszystkie walki.
Wszystko wyglądało tak, jak powinno.
Równo, bez przeszkód i innych tego typu rzeczy. Nic tylko zaczynać. Rozejrzałem
się po trybunach. Było na nich już naprawdę bardzo dużo ludzi. Spojrzałem w
stronę korytarza, gdzie wisiał na szczęście zegar. Było za kwadrans piętnasta…
cóż, uczestnicy powinni zacząć się już zbierać… swoją drogą, ciekawe gdzie jest
Naruto?
Na kilka minut przed
rozpoczęciem, wszyscy finaliści się już zebrali. Brakowało tylko Uzumakiego. Co
się z nim do cholery jasnej dzieje?! Nie mogłem iść go szukać osobiście.
Wbiegłem schodami na trybuny.
Zacząłem szukać kogokolwiek, kto mógłby mi pomóc. Jednak w takim tłumie, nie
mogłem nikogo dostrzec. Lekko podłamany zamierzałem wrócić na dół, gdy nagle
zatrzymał mnie znajomy głos.
− Szukasz kogoś Namito−sensei?
− Sakura!! – krzyknąłem, podbiegłem do niej i
złapałem ją za ramiona – Spadasz mi prosto z nieba! Musisz
znaleźć Naruto!! I to szybko!!
− Ale… o co chodzi?! – spytała
zdezorientowana dziewczyna.
− Nie pojawił się tutaj! Trzymaj! – podałem jej swój
kunai –
Jak go znajdziesz, wbij go w ziemie. A teraz ruszaj!!
Haruno pośpiesznie opuściła
stadion. Ja w tym czasie zdałem sobie sprawę, że moje ostatnie zdanie
zabrzmiało tak, jakby to Uzumakiego miała wbić w ziemie… no trudno. Należy mu
się…
Rany! Namito mnie zabije!! Jak
można zasnąć w gorących źródłach?! Przecież to jest niemożliwe… a przynajmniej
tak mi się wydawało! Zostało mi tylko pięć minut. Na bank się nie wyrobię!
Zaczną beze mnie i już na zawsze zostanę Geninem!
Błyskawicznie się ubrałem i
jeszcze szybciej wybiegłem na ulicę. Teraz tylko dobiec na stadion… aaa gdzie
on jest?!
− Przepraszam! – zaczepiłem
jakiegoś przechodnia − W
którą stronę na stadion?!
− Musisz dojść na główną ulicę, a potem
skierować się na wschód Wioski…
− Dziękuje!!
Pędem ruszyłem w stronę, którą
wyznaczył mi ten gość. Musiałem zdążyć. Biegłem tak szybko, że nie zwracałem na
nic większej uwagi. Okazało się to jednak dość bolesnym błędem, bo wybiegając z
jednego z zakrętów wpadłem na jakąś osobę…
− Ajajajaj! – stęknąłem – Nic ci nie jest…? – spojrzałem na
człowieka w którego uderzyłem.
− Naruto?!
− Sakura?! – zawołałem równo z nią – Co ty tu robisz?
− Szukam ciebie idioto! – wrzasnęła,
błyskawicznie wstała i uderzyła mnie w głowę, przez co przejechałem po ziemi
jeszcze kilka metrów tył – Namito−sensei kazał mi cię znaleźć! – dodała i wbiła
jeden z jego kunaiów w podłoże.
Nagle pojawił się przy nim sam
Namikaze. Spojrzał na mnie tak, jakby miał mnie zaraz zabić. Aż przeszedł mnie
dreszcz…
− Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego,
która jest godzina?! – wrzasnął – Ty mnie kiedyś wykończysz Naruto!
Wolałem nic nie odpowiadać.
Namito zaś wyciągnął broń z podłoża, po czym szybko podszedł do mnie i Sakury,
która zdążyła przemieścić się w moją stronę, chyba ze strachu. Blondyn jedynie
złapał nas za ramiona, coś błysnęło i znajdowaliśmy się w jakimś jasnym
korytarzu. Obejrzałem się w drugą stronę. Za nami stał rząd Geninów, którzy
przeszli do tej rundy. Czyli jesteśmy na stadionie…
− Mam nadzieję, że
jesteś gotowy Naruto – odezwał się Namikaze – Nie masz już
czasu by się przygotować… − dodał, po czym zwrócił się do
pozostałych –
Równo o godzinie piętnastej wychodzimy na zewnątrz! Ustawcie się jakoś i
sprawcie, by wasze Wioski były z was dumne!
Po twarzach wszystkich tych
dzieciaków widać było, że są bardzo zdeterminowani. Lecz była wśród nich jedna
osoba, która na taką nie wyglądała. Białowłosa Kunoichi z Konohy… wyglądała na
bardzo zamyśloną i nie pewną swego. To chyba ona tak poturbowała Namito miesiąc
temu…
No nic. Z nimi przecież nie będę
walczyć. Namikaze dał mi znak, abym stanął za nim. Spojrzałem jeszcze na
Sakurę, która puściła mi tylko oczko i pobiegła na trybuny.
Nagle Namito ruszył do przodu.
Zrobiłem to samo. Gdy tylko opuściliśmy korytarz, oślepiło mnie delikatnie
słońce. Jednak nie zwróciłem zbytnio na to uwagi, gdyż zaskoczył mnie gwar i
doping dochodzący z każdej strony. Rozejrzałem się dookoła siebie. Stadion był
wypełniony po brzegi.
Pamiętam, że ostatnim razem jak
tu wychodziłem czułem się strasznie niepewnie. Teraz jest dokładnie tak samo…
zacząłem głęboko oddychać i się koncentrować. Jak wspominał Namito, nikt nie
wie co wymyśliła dla mnie Tsunade, z wyjątkiem niej samej.
Wszyscy ustawiliśmy się na
środku areny. Namikaze zaś spojrzał w stronę loży, gdzie zasiadali obecni tutaj
Kage. Po chwili, hałas zniknął, a przy barierce pojawiła się Piąta, która o
dziwo, założyła oficjalny biały strój Hokage. Coś takiego…
Cóż, czas na przemowę, której i tak
nie wysłucham. Dla mnie jest to tylko głupi obowiązek i gadka na pokaz, o
honorowej walce, duchu rywalizacji itp. Wolałem w tym czasie pomyśleć o
możliwych scenariuszach, jakie mnie mogą czekać.
Z rozmyśleń wyrwał mnie wybuch
oklasków. To oznaczało koniec przemowy. W tym czasie przed nami stanął Namito.
− Zasady na pewno znacie – zaczął – ale muszę wam je
przypomnieć. Walka toczy się dopóki przeciwnik się nie podda, nie będzie w
stanie jej kontynuować, lub dopóki ja wam nie przerwę. Jeśli któreś z was
wykaże chęć do zabicia swojego rywala, jeśli uznam to za stosowne, może zostać
zdyskwalifikowane. Nie jesteście tutaj po to, by się nawzajem mordować. Czy
wszystko jest jasne?! – zawołał na koniec.
− Tak jest!! – odpowiedzieli wszyscy
chórem.
− Więc, zaczynajmy… − szepnął i
wyciągnął z kieszeni jakiś zwój, po czym otworzył go i zaczął czytać.
Prawdopodobnie były tam rozlosowane
pary i inne szczegóły. Blondyn przeglądając jednak przedmiot wyglądał tak,
jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem. Nagle spojrzał w stronę loży Kage, co
uczyniłem również i ja. Ku mojemu zaskoczeniu stał tam Gaara w swoim ubiorze
bojowym. Czerwonowłosy kiwnął głową w odpowiedzi na spojrzenie Namito. Namikaze
westchnął, zamknął zwój i schował go do kieszeni.
− Dobrze… Na arenie pozostaje tylko
Uzumaki Naruto! –
krzyknął –
Cała reszta ma udać się teraz w wyznaczone miejsce na trybunach!
− O co chodzi? – spytałem, kiedy
zostaliśmy sami − Z kim będę walczył?
− Już mówię… − odparł mi cicho – O zejście na dół
proszeni są Sai, Maito Gai i Piąty Kazekage Gaara!! – wrzasnął.
Zamarłem. Ta trójka miała być
moimi przeciwnikami?! Przecież to szaleństwo! Nigdy nie pokonam ich trzech na
raz! Do tego jeszcze ten gość z Korzenia…
Wszyscy wymienieni szybko
pojawili się koło blondyna. Patrzyłem na nich dość nie pewnie, ale starałem się
nie dać tego po sobie poznać. Było to jednak dość ciężkie do zrobienia…
dlaczego Babunia mi to zrobiła?
− Skoro wszyscy już tu są – ponownie zaczął
Namito –
Zasady są takie same jak dla reszty. Walczycie jeden na jeden. Kolejność
dowolna, możecie sobie ją między sobą ustalić. Naruto – zwrócił się do
mnie −
od twojej postawy w tych walkach zależy wszystko, dobrze by było nawet, jakbyś
jedną wygrał. Zaczynamy za pięć minut… przygotujcie się!
Przełknąłem ślinę, po czym
sprawdziłem czy wszystko jest tak jak powinno być. Poprawiłem jeszcze płaszcz,
założyłem ręce na wysokości klatki piersiowej i chytrze się uśmiechnąłem.
Pozostało mi tylko czekać, aż zdecydują się który z nich będzie ze mną walczył
jako pierwszy. Choć domyślam się, że takiej okazji nie przepuści…
− Dobrze Naruto!! Czas na prawdziwy pokaz
siły naszej młodości!!
− Gai−sensei… − ukłoniłem się – To na pewno
będzie interesująca walka! – uderzyłem pięścią w swoją dłoń – Niech zwycięży
lepszy!
Nie wiem skąd nagle u mnie tyle
pewności. Przecież on jest ode mnie lepszy jeśli chodzi o Taijutsu. Oby te
wszystkie treningi dały teraz swoje owoce. Są mi teraz one potrzebne jak nigdy!
Ostatni raz głęboko odetchnąłem i
zająłem swoją pozycję. Gai uczynił to samo. Między nami stał tylko Namito, a
pozostała dwójka moich przeciwników wróciła na swoje miejsca. Nie było już
miejsca na ucieczkę. Teraz trzeba było pokazać im na co mnie stać.
Na co stać przyszłego Hokage!!
Ekhem, trochę to dziwne, że Naruto ma walczyć z Kazekage, no bo pewien dystans między nimi jednak istnieje i nie wiem czy to w porządku... Ehh... Tak czy inaczej, mam nadzieję, że Naru postara się oraz, że wygra, a jeżeli nie to niech pokaże niezłe show.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę...
Rozdział szału nie robi pod względem fabuły... Ale bardzo przyjemnie się go czytało i dowiedzieliśmy się kilku szczegółów o Namito ^^.
OdpowiedzUsuńMiałam nadzieję na walki... ale no cóż, muszę poczekać :D.
Niech Naru skopie im tyłki i pokaże, że jest czegoś wart! ;>
Czekam na next, życzę weeeeny! Sayo! :)
Fajny rozdziałek. Choć mało akcji. Mam nadzieje, ze w następny będzie ąz pękał w szwach od naporu napięcia :):).
OdpowiedzUsuń5/5
Pozdro i weny :P
Notka bardzo dobra ;d
OdpowiedzUsuńNaruto bedzie miał ciezko 3 przeciwnikami ale mam nadzieje ze jednak cos pokaze;d
Db. not. Czek. next
OdpowiedzUsuńujdzie ujdzie, ale to na co wszyscy czekali będzie dopiero w następnej notce. btw. zacznij z powrotem numerować notki. tytuł tytułem, ale numerek się przydaje, przynajmniej dla mnie jest niezbędny xD
OdpowiedzUsuńKonohamaru ma tupet żeby tak się odzywać do Tsunade :D Kiedyś mu się porządnie dostanie^^
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Naruto się spóźni! Zawsze musi coś odwalić. Nie można się z nim nudzić, trzy światy ma z nim Namito^^
Swoją drogą to ładną bitwę Tsunade zafundowała Naruto, nie spodziewałam się takiego poziomu trudności! Już nie mogę się doczekać rozstrzygnięcia tych walk! Pozdrawiam.
Zapowiada się ciekawie już nie mogę się doczekać kolejnej notki. Pozdrawiam i czekam na next.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobało. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Kiedy będzie?
OdpowiedzUsuń5/5
Pozdrawiam.
Czytając z kim Naruto ma się zmierzyć wyobraziłam sobie minę i to co mówi Konohamaru.
OdpowiedzUsuńKon: COO!!! .... Aż trzej przeciwnicy, a w tym sam Kazekage! Przecież on nie jest wcale lepszy od nas! To nie sprawiedliwe!
~(w myślach) Powodzenia, braciszku Naruto. Pokaż wszystkim że jesteś najlepszy.~
Ogólnie super. ;-)
Czekam na nowy :-)
No to coś w stylu mojego małego braciszka Naruto... zaspać w gorących źródłach... ech, taki wstyd mi przynosić... Ale ale! Tacy przeciwnicy! Jeżeli da On sobie radę, to zapomnę o wszystkim! Więc niech się tam pilnuje, bo inaczej pogadamy w sześć oczu! Ja, Kurama versus Naru...
OdpowiedzUsuńOhayo!
OdpowiedzUsuńCzytam Twojego bloga od początków istnienia. Aktualnie jestem na 15 rozdziale więc jeszcze trochę mam do nadrobienia.;)
Wciągnęła mnie Twoja historia, pierwszy raz stykam się z takim pomysłem. :D
Tymczasem zapraszam do siebie, dopiero zaczynam swoją historię.
Pozdrawiam i życzę weny.
[www.shinobiway.blog.pl]
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział bardzo mi się podoba, Sakura jak zwykle musi wyżyć się na Naruto, bardzo jestem ciekawa tego jego egzaminu... Ciekawe co zaprezentują przeciwnicy, i co zaprezentuje sam Naruto, mam nadzieję, że to on będzie zwycięzcą...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie i gorąco Basia